Magiczna MOTYWACJA, czyli bezwarunkowa chęć do czegoś – nauki, ćwiczeń, podróży, biznesu, rzucania palenia, itepeitede… Ilu z Nas chciałoby umieć bez jakiegokolwiek cienia tzw. „niechcemisia” wstać rano i robić te wszystkie cudownie zaplanowane rzeczy. Ale, nie ukrywajmy, bardzo rzadko, a właściwie to prawie nigdy taka sytuacja nie występuje.
W Internecie mamy setki postów, memów, motywatorów, które wpływają, bądź mają wpłynąć na naszą motywację treningową czy dietetyczną. Bardzo często to bardzo ogólne, mało zrozumiałe sentencje, pisane przez trenerów, których życie i praca opiera się na ćwiczeniach, do których mają predyspozycje albo po prostu na tym zarabiają. Przez ostatnie 4 lata, od kiedy faktycznie szukałam informacji jak uporządkować swoje życie w aspektach treningów i diety, tego typu świetne rady jak np. „zawsze się nagradzaj / rób sobie zdjęcia / wyobraź sobie siebie, jako zajebistą laseczkę (bądź jakieś ciacho) i do tego dąż” jakoś osiągały u mnie efekt wręcz odwrotny. Czyli przeświadczenie, że z moim charakterem i zmiennym zapałem nic nie osiągnę.
Może ta słynna motywacja nie istnieje? Może to tylko wymysł usprawiedliwiający brak działania: „Ja to się nie potrafię zmotywować”. Myślę, że jednak istnieje i że dla każdego Motywacja to trochę coś innego. Czasem daje dużego kopa w wiadomo co, a czasem jest tym mini-kółkiem ratunkowym wygrzebującym nas z otchłani prokrastynacji.
Przez kilka lat wypracowywania własnego zrównoważonego stylu życia, przez wiele wzlotów i zaliczonych gleb, przerobiłam kilka fit-trendów, które przez własne doświadczenie musiałam analizować i modyfikować tak, by faktycznie zadziałały.
Brak określonego czasu na osiągnięcie celu – weźmy dla przykładu odchudzanie. Zwykle pierwszego stycznia, nowy rok, nowa ja (i inne reklamowe bzdety) i wchodzi hasło: „schudnę”. Niby założenie proste – mamy zacny cel. Ale co dalej? Niestety brak określonych ram czasowych w żaden sposób nie motywuje nas do… no właśnie, czego? Jak to chcemy osiągnąć? Wracając do czasu – styczeń, luty, ok, zimą nie chce się ćwiczyć. Patrząc na kalendarz – mam czas. Marzec – ok, to już coś może porobię, no ale co z dietą? Spokojnie, mam czas, ogarnę. Kolejne miesiące mijają i koniec końców dopada nas zniechęcenie i przekonujemy siebie same, że nie da się tego zrobić, wszystko jest do dupy i gdzie do cholery są moje chipsy.
Oczywiście to nie musi tak wyglądać, opisałam pokrótce z własnego wstydliwego doświadczenia jak cel, pomimo ogromu czasu, wcale mnie nie motywował i skończyło się jak skończyło. I teraz wiem, że czas nieokreślony to złudne poczucie, że wszystko zdążę osiągnąć… kiedyś.
Inna sprawa – co to znaczy schudnąć? Ile? Jak? Czy ćwiczeniami? A może o wodzie i chlebie, żeby było szybciej? Brak określonego celu, jak i brak konkretnego planu działania (po kolei zmiany w założonym porządku) powoduje, że motywacja cichaczem wymienia się miejscem z chaosem potęgowanym jeszcze przez czytanie wyrywkowych treści w Internecie i finalnie nie robimy nic, co w jakikolwiek sposób przybliżałoby nas do tego (myślałoby się) motywującego celu.
A czasem sama założona wartość (jak dla przykładu 10 kg) może demotywować. Ło matko, aż tyle? Tego się nie da zrobić, to nie robię, no i gdzie te chipsy! A wystarczy podzielić to na malutkie kawałeczki. Takie nawet mini mini. Pół kilo w 2 tygodnie na początek – bardziej prawdopodobne niż ta ogromna dziesiątka, prawda? A jak mamy te pół kilo mniej, to na kolejne 2 tygodnie już jakoś czuje się tę chęć, tę ekscytację, tę dumę z malutkiego sukcesu (bo nikt ci nie odbierze tego, że jest to sukces, a jak ktoś twierdzi inaczej, to niech spada). Jak się to nazywa? Motywacja?
Czasem motywujące dla nas jest świadomość, że ktoś wie o naszych planach. Chłopak, mąż, koleżanka, czy jak u mnie – siostra trenerka, ktoś nieoceniający, wspierający, ale jednak ktoś, kto może zapytać: „A poćwiczyłaś dzisiaj, jak zakładałaś?” No głupio powiedzieć, że nie. A kłamać, to już w ogóle głupio. W momencie, gdy inna osoba wie o zaplanowanym treningu, pomimo często totalnego „niechcemisia” upierdliwa motywacja kłuje nas w plecki i macha strojem do ćwiczeń.
A teraz o ciągle rozpowszechnianej radzie dla ćwiczących-odchudzających się – kup sobie spodnie w mniejszym (pożądanym) rozmiarze – toż to motywacja! Cel do osiągnięcia – zmieszczę się z mniejszy rozmiar. No nie za bardzo. W mojej szafie były 2 pary spodni, które właśnie w przypływie euforii zakupiłam z myślą o chwili, w której wybiegam w nich na miasto. Spodni nie założyłam nigdy, pomimo że schudłam, bo po prostu o nich zapomniałam! No dobra, myślałam o nich przez kilka pierwszych tygodniu, potem już myśl o spodenkach wprawiała mnie w irytację („ile jeszcze to będzie trwało? Toż nigdy się w nie nie wcisnę!”), aż wymazały się z mojej pamięci. Chyba jakieś 2 lata później robiąc czystki w garderobie je znalazłam – już mi się nie podobały, a wzbudzały tylko mało przyjemne wspomnienia. I w sumie po co było mi wydawać te 200 zł?
⬆️ A tak w Simsach motywuję swojego chłopaka ⬆️
Opisane przeze mnie hasła sprawdziły się bądź nie, jednak nie chcę demonizować innych sposobów motywowania się do zdrowego czy aktywnego życia – piszę to z własnych doświadczeń. Przerabiałam wiele metod i rozwiązań, które się kompletnie nie sprawdziły. Zawsze szukałam prostych sposobów, które miały dla mnie sens i prowadziły do faktycznych efektów.
Pytanie do Was – czy macie problem z motywowaniem się do ćwiczeń czy zdrowej diety, a może przychodzi Wam to naturalnie? Jakie macie własne sprawdzone sposoby na motywację? Piszcie w komentarzach.
Niech Moc będzie z Wami
– Martyna z ekipy NuTTrain
2 Odpowiedzi
Marcin
Motywacja do ćwiczeń nigdy nie przychodzi mi naturalnie, ćwiczę głównie dzięki dziewczynie, no i nie chcę musieć kupować szerszych spodni 🙂
Piotr
Za dużo nie myślę, o tym co mam robić – tylko po prostu to robię. Działam jak robot, bo w miarę robienia czegoś regularnie wyrobił mi się nawyk wykonywania tego, co mam zaplanowane 🙂